niedziela, 11 grudnia 2011

„Theo czym jestem w oczach większości ludzi?”

Kim był Vincent van Gogh? Wielu z nas zapewne odpowiedziałoby: szalonym artystą malującym słoneczniki, który obciął sobie ucho. Ale czy aby na pewno malarstwo tego wielkiego artysty było wynikiem szaleństwa lub choroby która towarzyszyła mu przez ostatni okres życia?
Słownikowe wyjaśnienie schizofrenii opisuje ją jako zaburzenie psychotyczne, które charakteryzuje się zniekształceniem odbioru rzeczywistości oraz zaburzeniem w funkcjonowaniu.  Jednak nie wszystko jest to tak proste i jednoznaczne jakby się wydawało, gdyż w przypadku van Gogha nie mamy do czynienia z chorym umysłowo człowiekiem, choć być może wielu tak uważało i nadal uważa. Karl Jaspers pisze o schizofrenii: „To tak, jak gdyby w życiu tych ludzi nagle coś się na chwilę objawiło, budząc uczucia dreszczu i błogości, by potem zamknąć się w końcowym stanie nieuleczalnej demencji, pozostawiając parę wspomnień.”
„Szaleństwo” van Gogha  nie było prawdziwym obłąkaniem, którego częste nawroty  naruszałyby integralności myśli czy zdolności twórcze.

 Był w nim jakiś pierwiastek duchowy. Jego życie stało się bardziej namiętne, aktywne, a on sam żył w sposób bardziej absolutny, a co za tym idzie bardziej nieobliczalny i demoniczny, gdyż widział więcej i czuł mocniej. To tak jak gdyby jego dusza rozluźniała się i ukazała nam swą głębie.
 Pośród rozpatrywania różnorodnych typów psychoz pojawiają się dwie zasadnicze, ale jakże sprzeczne teorie, których i tak nie możemy być dostatecznie pewni. Jedni specjaliści tacy jak Jaspers odrzucają możliwość epilepsji  i skłaniają się bardziej ku schizofrenii, inni stwierdzają istnienie osobowości epileptycznej. Jeden ze specjalistów H. Gastaut uważa dzisiaj, że przypadek Van Gogha ukazuje wszystkie syndromy pewnej niedawno odkrytej formy epilepsji płata czołowego, przy której występują niekonwulsyjne ataki oraz reakcje o zabarwieniu schizofrenicznym. Mnie jednak najbardziej odpowiada teoria holenderskiego profesora Krausa, który doszedł w 1967 roku do wniosku iż Vincent Van Gogh był „indywidualistą” w chorobie jak i w sztuce.

Ciężko jest przyjąć jakąkolwiek z tych teorii gdyż patrząc na nie wszystkie trudno jest wyjaśnić jasność umysłu jaką artysta utrzymywał przez cały okres choroby.  Jak sam pisze w liście do brata z września 1889 roku „Myśl moja jest teraz jasna i czuję się zupełnie normalny”. Niewyjaśnione są również  tajemnicze lęki związane z podświadomością oraz ciągłe analizowanie samego siebie o czym świadczyć mogą słowa samego artysty:
 „Jednak wiem dobrze, że  - jeśli człowiek jest dzielny- zdrowie przychodzi od wewnątrz, z poddania się cierpieniu, z rezygnacji wobec śmierci, z porzucenia zachceń i miłości własnej Ale ja nie dorastam do tego, lubię malować, widywać ludzi i rzeczy, wszystko co stanowi nasze życie, być może pozorne Tak, prawdziwe życie jest gdzie indziej, ale nie sądzę, żebym należał do tej kategorii ludzi, którzy są gotowi żyć i zarazem w każdej chwili cierpieć”.
Czy po tych słowach możemy mieć jeszcze jakiekolwiek wątpliwości i nazywać go szaleńcem? Tak, van Gogh był szaleńcem lecz nie było to szaleństwo umysłu i ciała lecz duszy, które popychało go do wyrażania uczyć i wzruszeń w skrajny i obłędny sposób, skazując tym samym na niezrozumienie i samotność, jak sam pisał:
 
  „Kim jestem w oczach większości ludzi? Nikim, ekscentrykiem, okropną osobą, kimś kto nie ma pozycji i nigdy jej nie zdobędzie, najmarniejszym z marnych? Nawet jeśli maja racje pewnego dnia pokarze przez moją sztukę, co taki nikt ma w sercu”.
Na podstawie: Vincent van Gogh Życie i Twórczość - Vedovello Franco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz